Zgromadzenie Sióstr Westiarek Jezusa

Wszystko dla Jezusa przez Maryję

Wojenne losy sióstr

Omawiając wojenne losy zgromadzenia mamy szczególnie na uwadze II wojnę światową i wojnę z bolszewikami w 1920 r. Po I  wojnie światowej i odzyskaniu przez Polskę niepodległości następował dalszy rozwój Zgromadzenia, choć przyszło jeszcze przeżyć trudne chwile najazdu bolszewików w 1920 roku. Warszawa przygotowywała się do odparcia wroga. Jej ulicami przeszła procesja z relikwiami św. Andrzeja Boboli i św. Władysława – gorąco modlono się o cud, a s. Germana Madalińska i s. Aleksandra zapisały się do kopania okopów.

We Włocławku siostry także bardzo zaangażowały się w działania obronne. Tak o tym pisze m. Madalińska: W Włocławku siostry Elżbieta i Marcysia zapisały się również do kopania okopów i pracowały tam gorliwie, oprócz tego siostra Elżbieta kwestowała dla żołnierzy, chodząc po mieście wśród gradu kul w czasie bitwy, a następnie zanosząc do okopów żołnierzom ukwestowaną żywność, mydło i w ogóle, co im było potrzeba. Dochodzącdo Wisły, można było doskonale widzieć bolszewików, rojących się na przeciwległym pagórkowatym brzegu Wisły od strony Płocka, więc, siostra Elżbieta, aby uniknąć przykrego wrażenia, szła w tym kierunku zawsze ze spuszczonymi oczyma. Całe noce jeszcze goręcej się modliła i ufała, że Najwyższy w swym miłosierdziu uratuje Polskę i tą ufność starała się choćby przelać w innych. W czasie ataku bolszewików na Włocławek siostry dla bezpieczeństwa przeniosły się do seminarium, gdzie pomagały gotować dla żołnierzy w kuchni seminaryjnej, którą zasilała w żywność miejscowa i okoliczna ludność. Przed nadejściem bowiem wroga okolice miasta dostarczyły drobiu i innych produktów, które udało się jeszcze zabrać. Włocławek ocalał dzięki temu, że zdążono na czas spalić most. Na stacji kolejarze zorganizowali herbaciarnię dla żołnierzy, dyżury przy niej w nocy i we dnie przyjęły na siebie panie z miasta. Oprócz herbaty z pieczywem rozdawano tam również zupy, gotowane przez panie w dużym kotle. Dwie siostry Westiarki przyjęły dyżur od 5 do 7 rano, jedna z nich gotowała, druga podawała przy okienku zgłaszającym się żołnierzom zupę lub herbatę, według żądania.  

II wojna światowa

Rozwój Zgromadzenia został także zahamowany przez wybuch II wojny światowej 1 września 1939 roku. Sytuacja stała się  trudna we wszystkich domach, a szczególnie w Warszawie. Dlatego też siostry musiały wyjeżdżać do swoich rodzinnych domów, by tam się schronić lub otrzymać pomoc.Jednak pomimo trudnej sytuacjiw czasie oblężenia stolicy przez Niemców, siostry wykonywały w swojej pracowni sztandar św. Eligiusza dla Cechu Złotników. Potem zamknęły ją, nie chcąc pracować dla Niemców. Podobnie stało się zresztą w pozostałych domach, a siostry podejmowały się innych zajęć, które pomogły im przeżyć lub były spowodowane określoną sytuacją związaną z działaniami wojennymi.W mieszkaniu przy ulicy Brackiej pozostało niewiele sióstr. W Warszawie pozostały także siostry mieszkające i pracujące w muzeum na Kanonii, które dzieliły się swoją pensją z siostrami na Brackiej. Westiarki zostały także pozbawione opieki duchowej. Nie było kapelana ani spowiednika, gdyż posługujący dotychczas siostrom ks. Bronisław Michalski i ks. Czesław Wojtyniak musieli pójść z wojskiem na front. Tylko w niedziele przychodził ksiądz z parafii św. Krzyża.

Bł. ks. Franciszek Rosłaniec

W listopadzie 1939 r. został także aresztowany ks. prof. Franciszek Rosłaniec, który po pobycie w kilku więzieniach niemieckich został przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. W 1942 r. została zamordowany w komorze gazowej. W jednym z ostatnich listów pisał: teraz coraz lepiej rozumiem i coraz bardziej jestem przekonany, że najpiękniejsza i najważniejsza, ale dla nas najtrudniejsza modlitwa, to modlitwa Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym: Ojcze, niech się dzieje Twoja wola. Usiłuję tę modlitwę wymawiać codziennie i z głębokim przekonaniem i żywą wiarą w „Ojcze Nasz” i pozostawać zawsze w najściślejszym zjednoczeniu z Chrystusem. Jestem dumny, że mogę trochę więcej dla Niego i z Nim cierpieć. Ks. Franciszek został beatyfikowany przez Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w grupie 108 błogosławionych męczenników. W procesie beatyfikacyjnym ks. F. Rosłańca świadkiem była s. Anastazja Magowska.

Pomimo trwania działań wojennych, w 1942 roku siostry w Warszawie podjęły się wykonania sztandaru dla 1. Polskiej Samodzielnej Brygady Spadochronowej powstałej w 1941 roku w Londynie. Prośbę z Londynu o wykonanie sztandaru przekazano władzom Polski Podziemnej. Nie było to łatwe zadanie. Powołano Komitet Sztandarowy, któremu przewodniczyła Maria Kann ps. „Murka” i znana pisarka Zofia Kossak-Szczucka ps. „Halina”. Narady w sprawie sztandaru odbywały się w klasztorze Panien Kanoniczek przy placu Teatralnym. Trzeba było pokonać wiele trudności, bo jak wspomina Zofia Kossak-Szczucka: za żadne pieniądze nie dostałeś jedwabiu nawet lichego, a wszak sztandar nie może być wykonany z byle jakiej szmaty. Szczegóły dotyczące pracy nad sztandarem i dalsze jego losy zostały opracowane w oddzielnym artykule.

CELESTYNÓW

 W 1942 roku do m. Marii Madalińskiej zwrócił się ks. kan. Józef Stolarski, proboszcz parafii Karczew, z prośbą o dwie siostry do pracy w punkcie dożywiania w Celestynowie koło Otwocka. Miały się zająć kuchnią dla biednych dzieci, których ojcowie zostali rozstrzelani przez Niemców. M. Madalińska zgodziła się i wysłała do Celestynowa s. Marię Bartosik i s. Anielę Pośpiech, która tak wspomina tę  pracę: Otworzono punkt dożywiania w Celestynowie koło Otwocka. Objęłyśmy tę placówkę w grudniu 1942 r. Wysłana zostałam ja i s. Maria Bartosik. Tam w domu pożydowskim urządzono punkt dożywiania. Założyłam przedszkole dla dzieci podopiecznych z dożywianiem na miejscu. Urządzałyśmy imprezy z dziećmi i tak częściowo można było odłożyć z tego co Opieka Społeczna dawała. Tak trwało do odwrotu Niemców i uderzenia Armii Radzieckiej w Warszawie. Nastąpiło wysiedlenie kilkumiesięczne i przerwa w punkcie dożywiania. Zaangażowałyśmy się do pracy dorywczej u gospodarzy rolnych, ponieważ była jesień kopałyśmy ziemniaki i za pracę otrzymywałyśmy ziemniaki i na zimę wróciłyśmy do Celestynowa, utrzymywałyśmy się z robót ręcznych jak przędzenie wełny, robót na drutach, swetrów itp.

ZARĘBY KOSCIELNE

Po rozpoczęciu działań wojennych uległa także zmianie sytuacja sióstr w Zarębach Kościelnych. Z dniem 1 września 1939 roku zostało zamknięte prowadzone przez siostry przedszkole. W budynkach parafialnych zorganizowano szpital dla rannych, w którym pracowały także westiarki. Dyrektorem szpitala był dr Gauze. Pracę tę tak wspomina s. Aniela Pośpiech: Zaangażowano nas do pomocy w szpitalu by służyć żołnierzom, pracowałyśmy trzy siostry. Szpital utrzymywany był z ofiar okolicznych mieszkańców. Kwestowałyśmy, co kto mógł to dawał mleko, jaja, chleb i inne produkty żywnościowe. Tak trwało do przyjścia Armii radzieckiej. Dwie siostry zajmowały się kuchnią, a jedna przy chorych. Przez cały okres wojny siostry w Zarębach pomagały ks. proboszczowi Janowi Murawskiemu, często w ukryciu, organizować chrześcijańskie pogrzeby zmarłym żołnierzom i uciekinierom. Potajemnie w nocy rozdawały także żołnierzom i uciekinierom chleb, owoce, to, co było. Wszystkich rannych i zmarłych otaczały modlitwą.

WŁOCŁAWEK

We Włocławku, w czasie wojny, siostry mieszkały w zakupionym przez siebie domu przy ulicy Brzeskiej 7/9. Mieszkał w nim także lokator, pan Kulka, który w przybudówce miał warsztat ślusarski. Po wejściu Niemców do Włocławka komisarz niemiecki zabrał lokatorowi Kulce ślusarnię, a siostrom odebrał znaczną część placu od ulicy Brzeskiej dla siebie, z przeznaczeniem na ogród. W środkowej części placu urządził schron. Siostry jednak nie musiały opuszczać domu. O ich losach w okresie wojny dowiadujemy się ze wspomnień jednej z nich: Do sióstr znoszono rzeczy na przechowanie, szczególnie książki przeważnie księży wywiezionych do Dachau, a tak szczęśliwie się składało, że tylko dwa razy Niemcy przyszli z rewizją, ale skończyło się tylko na tym, że zabrali siostrom maszynę do szycia i coś z bielizny, bo doszli do nr. 7/9 w południe, gdy już im czas było wracać, więc ten dom był omijany. S. Elżbieta i Aleksandra, s. Janina Charciarek, Józefa Wieszczy, s. Władysława Jeżykowska, Antonina Pintera, Marianna Meszka zostały od 1939 r. do końca okupacji niemieckiej w swoim domu, ale w wielkiej ciasnocie, ale za to nie miały tych trudności co inne zakony, nie były wysiedlone. Siostry miały kawałek ogródka od Żabiej. S. Elżbieta ratując siostry od więzienia s. Janinę Charciarek posłała do Pajęczna. Chowała się w rodzinie, bo i tam było niebezpiecznie. S. Józefa i Władysława chodziły do okopów, gdzie wiele cierpiały, szczególnie Władysława, bo chodziła do dnia ustąpienia Niemców. Józefie udało się zwolnić wcześniej dla ratowania zdrowia. W jesieni i zimie trzeba było przez las chodzić, gdyż przeważnie w ciemnościach wrócić i to często sama. Siostra Marianna Meszka służyła u Niemców na wsi, musiała ciężko pracować i tam zachorowała na oczy, ale z tego względu było lepiej, że została w kraju. Raz na miesiąc była msza św. i na nią przychodziła, a że coś z produktów z sobą przyniosła, miała możliwość dożywić pozostałe starsze siostry Elżbietę przełożoną i Aleksandrę, które w przełożeństwie co 3 lata się zmieniały, ale tak były jednomyślne, że bez i wzajemnego porozumienia się nic nie robiły. Po wyjściu Niemców s. Elżbieta już ciężko chora na łóżku, przy pomocy sióstr segregowała książki i po zmarłych odesłała do seminarium, a jak dla chorej to praca była ciężka, gdyż koszami od bielizny były ze strychu znoszone.

PAJĘCZNO

W Pajęcznie, w 1940 roku Niemcy zabrali siostrom dom pod kwaterunek komisarza niemieckiego i jego rodziny. Musiały wyprowadzić się do mieszkania, które znalazły po drugiej stronie ulicy, na posesji p. Stochniałek. Dzięki temu wiedziały, co dzieje się z ich domem. Niemcy wykończyli go, ale przerobili zgodnie z własnymi potrzebami. W 1940 roku okupanci wydali zarządzenie zabraniające chodzenia do kościoła w dzień powszedni, ograniczając publiczne odprawianie Mszy św. do niedziel. Stopniowo Niemcy zaczęli wysiedlać księży i wysyłać ich do obozu koncentracyjnego w Dachau. Spotkało to także księży z Pajęczna (ks. proboszcz Aureliusz Chwiłowicz został zagazowany w Dachau w maju 1942 roku). Kościół zamknięto. Pozostał ks. w Wąsoszu, który mógł odprawiać Msze św. Zezwolono jednak ks. Józefowi Pruchnickiemu raz w miesiącu jeździć na zmianę do różnych parafii celem posługi duszpasterskiej. W Pajęcznie ks. Józef Pruchnicki zatrzymywał się u sióstr, których dom pełnił funkcję kościoła, odprawiał Msze św. i spowiadał.

Ks. Józef Pruchnicki

O tych wydarzeniach tak pisze s. Maria Krawczyńska: Pewnego razu i u nas tyle było ludzi i dzieci do pierwszej spowiedzi, że ksiądz załamał ręce i wyspowiadał dzieci ledwie do pierwszej spowiedzi, a było dzieci 130 z dalekich stron, po 30 kilometrów, a starszym dał ogólne rozgrzeszenie. Przyjeżdżał ok. godz. 14-tej po południu, a odjeżdżał na drugi dzień. Czasami przyjeżdżał ks. z Wąsosza jako do kolegi więc ukradkiem pomagał mu w pracy. Odbywały się u nas chrzty i śluby. Ludzie ofiary sami składali w oznaczonym miejscu na stole stała tacka. Ale ksiądz tacki nigdy nie zabierał, ale zostawiał dla nas, tymi pieniędzmi dzieliłam dwie biedne rodziny.(…) miałyśmy utrzymanie z szycia, a roboty miałyśmy bardzo dużo, bo krawców i krawcowe zabrali do pracowni wspólnej. Nie wolno było nikomu szyć bo nawet i maszyny pozabierali. Więc każdy przychodził i prosił się, ażeby przyjąć robotę. Dziwna Opatrzność Boża, bo przecież przychodzili do nas gestapowcy i widzieli rozłożoną robotę, pewien gestapowiec zwrócił uwagę na dobry materiał. 

W swoim domu siostry przyjmowały także dziewczęta na kurs szycia. Troszczyły się również o posługę chorym − gdy tylko pojawiał się u nich jakiś ksiądz, prosiły go o sakramenty dla cierpiących i umierających. Zdarzało się także, że siostry same niosły Pana Jezusa choremu. Jedną z takich sytuacji opisuje s. Maria Krawczyńska: Bóg tak zrządził, że ks. Franciszek Bar przyjechał okazjonalnie i wstąpił do nas i prosiłam, aby poszedł do chorego. Zgodził się na to, ale ponieważ nocował u znajomych, więc kazał mi przynieść z rana P. Jezusa do niego, gdzie nocował i miałam księdza zaprowadzić do chorego. Spełniłam jak mi polecił. Zaniosłam P. Jezusa i oddaję księdzu, a ksiądz kazał mi zanieść choremu, a sam szedł za mną, bo nie wiedział gdzie był chory. Można się domyślać, że księdza w każdej chwili przy spotkaniu mogliby aresztować gestapowcy. W głowie mi się mąciło. Co za dziwny zbieg okoliczności, żeby zakonnica, a dla świeckich świecka kobieta niosła P. Jezusa, a ksiądz szedł za nią. Gdyby w spokojnym czasie ktoś powiedział, że tak było, w każdej duszy powstałoby oburzenie, a jednak tak było. W sieni oddałam P. Jezusa księdzu tak nieznacznie, żeby nikt nie widział. Kapłan spełnił wszystkie czynności przy chorym. Chory był bardzo ucieszony, nie wiedział jak dziękować za tą wielką łaskę i wkrótce zmarł. Należy zaznaczyć, że w domu sióstr, choć nie było kaplicy, przechowywano Najświętszy Sakrament. Siostry bardzo przeżywały brak kapłanów i codziennej Mszy św. w parafii. Rozterkami podzieliły się z ks. Próchnickim, który zaproponował, że może zostawić im Pana Jezusa.

Siostry jednak uważały, że ich mieszkanie nie jest godne, by przechowywać Najświętszy Sakrament. W zwykły dzień było u nich wiele osób, dziewczęta uczące się szycia i interesanci. Jak wynika z relacji s. Marii Krawczyńskiej, ksiądz rozwiał obawy sióstr: (…) bardzo dobrze będzie tu w tym ołtarzyku. Do tej szufladki dorobić kluczyk i zamykać na klucz, za puszkę może posłużyć zwykłe pudełko. Pokazałam księdzu pudełko blaszane od landrynków, które dostałyśmy od Matki Rodziewicz kiedyśmy wyjeżdżały z Warszawy do Pajęczna w 32 roku. O gdyby Matka Rodziewicz wiedziała do czego ono posłuży może by nam dała złote! Ksiądz powiedział dobre te pudełko. Wyłożyłam to pudełko płótnem i na drugi dzień włożył ksiądz 150 komunikantów. Zostawił pod wielkim sekretem. Do komunii św. siostry same przystępować będą i brać będą szczypczykami, ponieważ każda jest Oblubienicą Chrystusową. (…) Szczypczyki miałyśmy jeszcze po p. Ginter od cukru. Siostry czuły się z Najświętszym Sakramentem bardzo bezpiecznie, mogły Go adorować, a swoje mieszkanie porównywały do domu nazaretańskiego. Otrzymały od księdza także polecenie, że w sytuacji zagrożenia mają spożyć przechowywane konsekrowane komunikanty. O fakcie przechowywania Hostii w domu westiarek napisał w artykule Z przeszłości miejscowości i parafii Pajęczno ks. Jan Związek: (…) należy dodać jeszcze bardzo charakterystyczne wydarzenie w Pajęcznie z czasów okupacji hitlerowskiej. Po wywiezieniu kapłanów z powiatu wieluńskiego do obozu koncentracyjnego w Dachau (6 X 1941 r.) i zamknięciu kościołów katolickich tylko w Pajęcznie w domu zakonnym Sióstr Westiarek Jezusa trwała wieczysta utajona (przed władzami hitlerowskimi) Adoracja Pana Jezusa Eucharystycznego, jak o tym zaświadczył w swoich „Wspomnieniach” jedyny polski duszpasterz katolicki na tych terenach ks. Józef Pruchnicki.

DUCHNICE

W czasie wojny Zgromadzenie założyło nową placówkę w Duchnicach koło Ożarowa Mazowieckiego, niedaleko Warszawy. Było to możliwe dzięki Stanisławie Kiljańskiej, która wstąpiła do Zgromadzenia w 1937 roku. S. Stanisława pochodziła z Duchnic i otrzymała w spadku po rodzicach trzy morgi ziemi. W domu rodzinnym miała także jeden pokój do swojej dyspozycji. Wiosną 1940 roku m. Maria Madalińska, chcąc ulżyć trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się dom warszawski, postanowiła wykorzystać posag s. Stanisławy. Razem z s. Eufemią Knapik wysłała ją do Duchnic. Siostry zabrały z sobą trochę żywności i naczynia kuchenne. Zamieszkały w domu rodzinnym s. Stanisławy, którego właścicielem był jej brat. Do kościoła chodziły codziennie do Żbikowa lub do ks. pallotynów w Ołtarzewie. Utrzymywały się z uprawy ziemi, którą posiadały. Siały rzepak, proso, sadziły warzywa. Trudno było kobietom prowadzić gospodarstwo, więc prosiły sąsiadów o orkę w zamian za pomoc w polu. Wielką życzliwością darzył siostry pan Kadzikiewicz, który zawsze chętnie pomagał w pracach polowych. Stopniowo do Duchnic zaczęły przybywać inne siostry. Przez prawie dwa lata mieszkały w wynajętym domu niedaleko państwa Kiljańskich, naprzeciw krzyża. Właściciel domu, pan Rajs, wyjechał do Niemiec. Siostry płaciły podatki od nieruchomości i nosiły się z zamiarem kupna tego domu. Nie doszło to jednak do skutku, gdyż posiadłość nabył mieszkający w pobliżu folksdojcz. Siostry musiały się ponownie wprowadzić do p. Kiljańskich. Mieszkając w domu pana Rajsa, w piwnicy, w tajemnicy hodowały świnie, których mięso wysyłano siostrom do Warszawy. Najczęściej przyjeżdżała po nie z Warszawy ówczesna przełożona, s. Franciszka Bączkowska. Taka podróż nie była bezpieczna, gdyż Niemcy przeprowadzali kontrole w pociągach. Jedną z takich wypraw do Duchnic po żywność m. Franciszki Bączkowskiej opisuje m. Eufemia Knapik: I jeszcze jak mieszkałyśmy u p. Rajsa to w piwnicy trzymałyśmy świnki, nie było wolno trzymać, trzeba było po kryjomu. P. Kiljański Zygmunt nam zabił jak urosły i s. Franciszka Bączkowska, była przełożoną w Warszawie przyjechała i taki szkaplerz duży ze słoniny zrobiłyśmy, kawał złączony taśmą z przodu i z tyłu na biały fartuch, a potem ubranie. Była bardzo szczupła, słonina nie była za gruba to pasowało i chustka na szyję. Trzeba było iść do Pruszkowa do kolejki elektrycznej. Natłoczenie ludzi, wchodzi Niemiec, przełożona chętnie wyszła, żeby zrobić miejsce, ja też, a miałam szyneczkę na ręku zarzuconą szalem. Niemiec znalazł mięso w koszyku, nikt z obecnych się nie przyznał do niego, więc wziął mięso i poszedł, a my weszłyśmy i przyjechały do Warszawy. 

Stopniowo gospodarstwo sióstr w Duchnicach powiększało się. Z Zaręb Kościelnych dostały krowę, którą przyprowadziły s. Aniela Pośpiech i s. Franciszka Bączkowska. W dzień i w nocy siostry musiały pilnować gospodarstwa, bo ludzie przychodzili i kradli to, co było na polu. Siostry starały się pomagać swoim sąsiadom i jak mogły, zaradzały ich nędzy materialnej i duchowej. Przede wszystkim jednak wspierały wspólnotę warszawską, dostarczając żywność. W trakcie działań wojennych siostry przebywające w Duchnicach otrzymywały od Niemców wezwania zmuszające je do różnych prac. Wywożono je codziennie rano, podstawionymi przez okupanta samochodami, do miejscowości oddalonej o około 25 km, gdzie kopano rowy i zakopywano kable. Wracały do Ożarowa późnym wieczorem. Do pracy wyjeżdżały po dwie, wraz z innymi ludźmi.

WARSZAWA

W tym czasie pozostałe w Warszawie siostry zmagały się z trudnościami i niebezpieczeństwami niemieckiej okupacji. Brakowało im pracy i żywności. S. Franciszka Wojdak hodowała na Ochocie kozę na posesji należącej do państwa Jacukowiczów. Kozim mlekiem, podobnie jak i żywnością, dzieliły się siostry z innymi potrzebującymi. W czasie wojny częstym gościem sióstr był ks. Władysław Pawelczak, który nie stosując się do narzuconych przez Niemców ograniczeń w pracy duszpasterskiej, był w Poznaniu poszukiwany przez gestapo. Po trzykrotnych próbach aresztowania go, za zgodą ks. bp. Walentego Dymka, opuścił w 1941 roku Poznań i ukrywał się w parafii w Godzianowie w dekanacie skierniewickim. Zapisał się na tajny Wydział Prawa Kanonicznego KUL, którego wykłady odbywały się w Warszawie. W czasie dni wykładowych korzystał z gościnności sióstr na Brackiej, odprawiając także Msze św. w ich kaplicy. Ks. Pawelczak nigdy nie zapomniał o dniach na Brackiej i ilekroć później przyjeżdżał do Warszawy, zawsze odwiedzał westiarki i wspominał wojenne dni: Pragnę tu dodać, że po zakończeniu wojny, będąc w Warszawie zawsze udawałem się na ul. Bracką, by odprawić Mszę św. w kaplicy Sióstr. Zawsze uczestniczyły w niej siostry. Po mszy św. zapraszały na śniadanie. Tak było też i w czasie okupacji. Dodam tu dwa szczegóły dot. gościnności sióstr. W czasie okupacji Mszę św. odprawiał w kaplicy zakonnej pewien starszy kapłan. Po śniadaniu zabierał resztki do swojej teczki. Jestem przekonany, że czynił to za zgodą – może sugestią – s. Franciszki. Na Brackiej spotykałem też raz po raz O. J. Warszawskiego – Jezuitę. Po Mszy św. prowadził rozmowy z pewnymi osobami. Jestem przekonany, że czynił to za zgodą s. Franciszki. Byłem wówczas przekonany, że rozmowy te były „w ramach” akcji konspiracyjnej.

O. Józef Warszawski

Schronienie w domu sióstr i miejsce dla swojej działalności znajdował także wspomniany przez ks. Władysława Pawelczaka o. Józef Warszawski, legendarny „Ojciec Paweł”. W czasie kampanii wrześniowej 1939 roku był kapelanem-ochotnikiem na terenie Mokotowa. W 1943 roku został zaprzysiężony na kapelana Armii Krajowej. Posługę tę pełnił także w Powstaniu Warszawskim. Był nazywany „chodzącym Tabernakulum”, ponieważ zawsze miał przy sobie Najświętszy Sakrament. O. Józef we wspomnieniach o m. Franciszce Bączkowskiej, nadesłanych do Zgromadzenia, tak opisywał okupacyjną rzeczywistość: (…) w czasach okupacji hitlerowskiej jej dom, ulica Bracka, to było właściwie „schronisko”. Miejsce ucieczki dla ściganych i bezpieczna dla nich przystań. Nikt nie wiedział o tym, że ja tam znajdowałem stale przystań i mieszkanie. Za zwykłe „Bóg zapłać”. Nikt nie wiedział, że tam zawsze znajdowałem coś do posilenia się. A z tym było powszechnie bardzo trudno. Ileż to razy – nie mając gdzie złożyć zmęczonej głowy – dobiegałem do znajomej bramy przy ul. Brackiej i to na ostatnią minutę przed godziną policyjną wieczorem. I wiedziałem, że tu mnie nikt nie wygoni, że nie będę ciężarem, ale że zawsze znajdę serca otwarte i rozumiejące, i nie tylko serca znajdę, ale co najważniejsze w owych czasach, znajdę konkretną pomoc w postaci noclegu i posiłku. Pamiętam dobrze kiedym np. w dniach Powstania Warszawskiego w 1944 r. wyszedłem po przeprawie przez brudy kanałów ze Starówki do Śródmieścia i kiedym obłocony niemało zapukał do drzwi przy Brackiej. Od razu dano mi możność wykąpania się w gorącej wannie, potem niezły posiłek i w końcu łóżeczko na przespanie. 

ul.Bracka 23 pogrzeb powstańców

Pisząc historię Zgromadzenia, m. Franciszka Bączkowska tak wspomina życie sióstr, które pozostały w Warszawie w czasie okupacji i Powstania Warszawskiego: Do Ojca Józefa przed 1-szym piątkiem dużo przychodziło młodzieży do spowiedzi. W czasie powstania w Warszawie siostry cały czas były na Brackiej, ponieważ wspomagały powstańców, prały bandaże, piekły chleb dla żołnierzy, mełły zboże na maszynkach od mięsa. Kaplica została przeniesiona z 3 piętra od frontu w ostatnie podwórko na parter. Codziennie odprawiały się msze św. w kapliczce, w korytarzu. W niedziele natomiast był na podwórku ubierany ołtarz polowy. Księża jedni drugim podawali adres gdzie można odprawić. Wiele ludzi tak domowych jak i Ci, którzy ze zniszczonych dzielnic dotarli, korzystali z pomocy duchowej. A także siostry przedzierały się do różnych punktów z Kapelanami śpiesząc rannym z ostatnią posługą. Odbywały się pogrzeby, chrzty, nawet i śluby. Opatrzność Boska czuwała nad siostrami, które nie miały specjalnie żadnych na ten czas zapasów, mimo tego, nie cierpiały głodu, ale jeszcze innym pomagały. Mieszkanie sióstr na Brackiej było także miejscem prowadzenia akcji w obronie papieża Piusa XII, który był atakowany przez część liberalnych środowisk politycznych w kraju za rzekome wspieranie polityki niemieckiej. W marcu 1940 roku o. Józef Warszawski rozpoczął akcję propapieską, stając w obronie Ojca Świętego. O. Józef uważał, że akcja ta jest inspirowana przez masonerię, która chciała wykorzystać wojnę do walki z Kościołem. Akcję wspierał abp Adam Sapieha, który w czasie II wojny światowej, pod nieobecność przebywającego we Francji prymasa Augusta Hlonda, był faktycznym przywódcą Kościoła na terenie Generalnej Guberni. O swoich działaniach podjętych w obronie papieża o. Józef tak wspomina w liście nadesłanym do Zgromadzenia: A prowadziłem w owych latach straszliwej okupacji hitlerowskiej tzw. „akcję filopapieską” czyli obronę papieża Piusa XII przed atakami jego wrogów. A byli jego wrogami nie tylko hitlerowcy – (choć oni byli najgroźniejszymi i posiadającymi wszelkie środki propagandy kłamliwej) – lecz także jednostki ze społeczeństwa polskiego. I tym właśnie jednostkom ulegała tzw. opinia publiczna polska. Niemal wszyscy im uwierzyli i to w tak absurdalne twierdzenie, że Pius XII nie jest przyjacielem Polski, a zwłaszcza nie Polski ujarzmionej przez wroga, tylko, że trzyma z Niemcami, owszem z samym Hitlerem. Straszne to były ataki i walka przeciw Papieżowi, a w jego obronie nie stanął prawie nikt. Podjąłem się jej sam. I w tej właśnie obronie Papieża ważną pomocą były mi właśnie Siostry z Brackiej. Przede wszystkim ich Przełożona. Bo były takie, które się lękały wszelkiej akcji filopapieskiej. Nigdy s. Franciszce Bączkowskiej tego nie zapomnę. Natomiast m. Franciszka na temat tych działań pisze w Krótkim Zarysie Historii Zgromadzenia Sióstr Westiarek Jezusa następująco: Również w naszym mieszkaniu zostały wydane i wydrukowane za pomocą powielacza pisma tak zwany Kap  w obronie Ojca św. szkalowanego przez Niemców. Sama pomagałam rozkolportować. W związku ze swoją działalnością w czasie wojny i Powstania Warszawskiego o. Józef Warszawski musiał opuścić Polskę. Do roku 1950 działał na terenie Anglii, a od 1950 do 1994 roku przebywał w Rzymie. Był kierownikiem sekcji polskiej Radia Watykańskiego, wiceprezesem Polskiego Instytutu Historycznego, współpracownikiem komitetu milenijnego „Sacrum Poloniae Millenium” oraz  moderatorem Sodalicji Mariańskiej w Papieskim Kolegium Polskim.

o. Józef Warszawski w Kaplicy sióstr

Po  powrocie do Polski  o. Józef Warszawski odwiedził siostry w Warszawie i − jak wspomina s. Barbara Rybakiewicz,: powiedział  zdanie, które mocno zapadło mi w sercu: „Moje siostry, gdyby te  ściany mogły mówić, wiele by  powiedziały, tu były  tajne spotkania i rozmowy organizatorów powstania warszawskiego gen. Leopolda  Okulickiego –„Niedźwiadka” i innych. Po klęsce Powstania Warszawskiego siostry z Warszawy podzieliły los mieszkańców miasta. Już w pierwszych tygodniach Powstania Niemcy rozpoczęli systematyczne wysiedlanie ludności stolicy. Blisko 550 tys. warszawiaków zostało wypędzonych ze swoich domów. Zdecydowana większość została skierowana do podwarszawskich obozów przejściowych, przede wszystkim do Dulagu 121 w Pruszkowie. Obóz ten został utworzony 6 sierpnia 1944 roku na terenie nieczynnych Zakładów Taboru Kolejowego. Warunki w nim panujące były bardzo ciężkie. Pobyt trwał kilka dni, bowiem gestapo dokonywało w nim selekcji. Zdolni do pracy wywożeni byli na przymusowe roboty w głąb Niemiec. Wiele tysięcy osób zostało odtransportowanych do obozów koncentracyjnych. Na początku października, po kapitulacji Powstania Warszawskiego, Niemcy wysiedlali mieszkańców Śródmieścia, wśród których znajdowały się także siostry. Do obozu w Pruszkowie trafiły: s. Franciszka Bączkowska, s. Agnieszka Studzińska, s. Maria Ryszewska, s. Ludwika Karniej, s. Zofia Zawadzka. Razem z nimi były siostry samarytanki. Jedna z nich znała doskonale niemiecki i uprosiła Niemców, by zwolnili siostry samarytanki i westiarki. O dziwo, Niemcy się zgodzili, siostry zostały uwolnione i dotarły do Duchnic, gdzie mimo ciasnoty (w jednym pokoju mieszkało ich 12), znalazły schronienie. Dzięki Bożej Opatrzności wszystkie siostry warszawskie przeżyły. Jeszcze przed wybuchem powstania s. Franciszka Bączkowska wysłała do Duchnic m. Marię Madalińską. Jedna z sióstr − Franciszka Wojdak, w czasie łapanki na ulicach Warszawy, 18 sierpnia 1944 roku została zatrzymana i wywieziona do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Na miejscu, po dokonanej przez Niemców selekcji, otrzymała czerwona kartkę, co oznaczało, że jest przeznaczona na śmierć. Jednak dzięki Opiece Bożej ocalała i w kwietniu 1946 roku powróciła do Zgromadzenia.

W styczniu 1945 roku, w związku z ofensywą wojsk polskich i radzieckich, Niemcy zaczęli opuszczać Warszawę. 17 stycznia s. Franciszka Bączkowska, s. Maria Ryszewska, s. Agnieszka Studzińska wyruszyły z Duchnic do stolicy, której widok był przerażający. Dom, w którym mieszkały, nie istniał, był spalony. W piwnicy znalazły nietknięty obraz Serca Pana Jezusa z ołtarza kaplicznego i jak pisze s. Franciszka Bączkowska w Krótkim Zarysie Historii Zgromadzenia: Z tą wspaniałą zdobyczą poszły Siostry do lokalu zajmowanego na kaplicę w czasie powstania. I znów zamieszkały na Brackiej, bez wody, okien i ciepłego ubrania, a było to przecież w styczniu. Pierwsza kolacja składała się z rozpuszczonego śniegu i kawałka chleba przyniesionego ze sobą. Spać położyły się pod znalezioną kołdrą podartą, brudną i zlodowaciałą, szczęśliwe, że w Warszawie na starych śmieciach zaczynają nowe życie. Przez kilka tygodni grzebały w gruzach i jako tako urządzały mieszkanie, które trzy razy zmieniały, bo wracali właściciele takowych. Dzięki temu, że Siostry wróciły tak wcześnie do Warszawy to uratowały od kradzieży i zniszczenia własność zgromadzenia. W gruzach ocalało tabernakulum, mensa, portatyl, klęcznik, konfesjonał i obrazy z kaplicy, statua Matki Boskiej oraz stacje drogi krzyżowej, jak również trochę wartościowych książek. Nic z rzeczy osobistych sióstr. Równie starannie szukałyśmy schowanych w naszej piwnicy dokumentów śmierci Akowców przyniesionych ze Starówki, które przekazałyśmy PCK. 

Stopniowo normalizowała się sytuacja sióstr w Warszawie. Ze względu na powracających do budynku właścicieli mieszkań siostry musiały opuszczać zajmowane lokale w budynkach przy Brackiej 23. Ostatecznie zajęły jeden z lokali na parterze, gdyż jego właściciel wyprowadził się do Bydgoszczy. Już w maju 1945 roku westiarki otworzyły i zarejestrowały pracownię haftów artystycznych. Pierwszą pracą, którą wykonały, był sztandar z Matką Bożą Częstochowską dla parafii w Otwocku. Stopniowo przybywało zamówień: prac kościelnych i sztandarów wojskowych. Poprawiała się sytuacja materialna domu, co budziło nadzieję na rozwój wspólnoty.

Galeria prac

Strony parafialne ISP Platforma: ISP 3.21.0
by strony-parafialne.pl
Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
39 0.05433201789856