Zgromadzenie Sióstr Westiarek Jezusa

Wszystko dla Jezusa przez Maryję

Ucieczka z transportu do Niemiec

S. Anna Czerzniewska pochodziła ze Studziannej. Wychowywała się u boku Matki Bożej Studziańskiej, do ktorej gorliwie modliła się całe życie. Do Zgromadzenia Sióstr Westiarek wstąpiła 1 wrzesnia  1929 r. Dziesięć lat później wybuchła II wojna światowa. W czasie wojny przebywała w domu sióstr w Warszawie. Doświadczyła doświadczyła trudnych wojennych dni w stolicy ale nie tylko. W jej życiu wojnna odcisnęła bolesy ślad, o którym tak pisała w swoich wspomnieniach:

W 1941 r. w Trzech Króli pojechałam do domu do Studzianny, gdyż moja mama była chora. Trwała wojna. Jeden z moich braci został wywieziony na roboty do Niemiec. Gdy zajechałam była we wsi łapanka, w gminie byli dziesiętnicy, którzy pomagali Niemcom. Moja młodsza siostra Marysia dostała kartę wyjazdu na roboty do Niemiec. Sytuacja w domu była bardzo trudna: mama była chora, jeden brat był na robotach w Niemczech, bratowa była z małymi dziećmi, drugi brat chory i siostra Marysia z kartą wyjazdu. Postanowiłam, że pojadę za siostrę. Uważałam, że ona sobie nie poradzi i już nie wróci a mamie potrzebna jest opieka.

Po północy przyszło 5 mężczyzn dziesiętników i kazali nam iść do gminy. Ubrałam się i poszłam.Swoją decyzję podjęłam bez porozumienia z moją przełożoną generalną. Rano poszliśmy do kościoła, poszłam do spowiedzi świętej. Gdy powiedziałam księdzu  o swoim postanowieniu nie chciał dać mi rozgrzeszenia. Pytał 3 razy co chcę zrobić. Powiedziałam, że „pójdę” a ksiądz na to „rozgrzeszenia nie mogę dać”. Ja pomimo wszystko widziałam taką potrzebę. Pocałowałam księdza w rękę i poszłam. Przed gminą płakaliśmy wszyscy. Siostra moja chciała iść. Przez noc do rana był mój brat w gminie jako zastaw. Niemcy nie chcieli go wypuścić ale w końcu puścili. Z gminy wychodziliśmy rano. Na dworze było bardzo zimno, był duży śnieg i mróz. Niemcy wieźli nas samochodem ciężarowym. Były nas 4 znajome kobiety. Dowieziono nas do Opoczna. Tam spisali nas, dali karty a rodzinom mieli dać po 80 marek na opiekę.

Po tygodniu pojechaliśmy dalej pociągiem do Częstochowy. Wsadzili nas za drucianym ogrodzeniem. Odbyła się następna kontrol i przymusowa kąpiel. Dla mnie było to wielkim upokorzeniem. Do kąpieli nie chciałam się rozebrać, nie pozwoliłam Niemce zdjąć koszuli. Ona szarpała się ze mną i krzyczała ze złością a wszyscy się śmieli. Ja nie pozwoliłam się rozebrać, w końcu przyniosła mi duży ręcznik, szeroki i się nim okryłam. Ta Niemka powiedziała do wszystkich: „to prawdziwa chrześcijanka”. Sala do kąpieli była duża, w górze były prysznice. W ręku trzymałam cały czas krzyżyk od ślubów i to dziwne było tyle kontroli a ja cały czas trzymałam go w ręce zaciśniętej. Za drzwiami były nasze ubrania. Potem była komisja i badania lekarskie. Miałam spuchnięte ręce i ramiona, powiedziałam, że jestem chora. Dostałam kartę na pracę u gospodarza. To był piątek. Dostaliśmy chleb i 10 dkg dżemu na drogę. Spaliśmy wszyscy w sali na podłodze. O wschodzie słońca załadowali nas do pociągu, który był bardzo długi. Wszystkie pilnowałyśmy się i bardzo bały. Niemcy byli z psami i naganiali ludzi do wagonów. Ludzi było bardzo dużo. Ale my nie wsiadałyśmy. Na torach pracowało ok. 30 mężczyzn, odgarniali śnieg. Weszliśmy do 2 wagonu od końca pociągu. Wszyscy Niemcy pobiegli na początek pociągu, bo doczepiali lokomotywę. Pomyślałam wtedy o ucieczce i mówię: „może która wyjdzie”, ale te panie bały się. Niedaleko była stodoła. Stanęłam na schodach i przeżegnałam się. Zeskoczyłam, ale to jakby nie byłam ja. Szłam na tych mężczyzn pracujących na torach, którzy kierowali mnie; „wolno, prosto, wolno i prosto. Byłam dziwnie spokojna. Dotarłam do stodoły i poczułam bezsilność. Odpoczęłam trochę i zobaczyłam, że idą kolejno moje znajome panie ze wsi. Ucałowałyśmy się i pomodliły. To wszystko było wielką łaską Bożą. Teraz iść, ale gdzie?

W Częstochowie byłam pierwszy raz. Nasze siostry były w Kurii u ks. Biskupa Kubiny. Najpierw poszłyśmy na Jasną Górę, do Maryi. Byłyśmy w trepach, biednie ubrane, każda miała niewielki tobołek. Wszyscy wiedzieli, że jesteśmy  uciekinierkami. Po kilku nieprzespanych nocach i przeżyciach padłyśmy na posadzkę. Łzy płynęły same. Była wielka radość ale i ból. Pierwszy raz u Matki Bożej Częstochowskiej. Byłyśmy chwilę, zmówiłyśmy cząstkę różańca. Pytałyśmy gdzie iść? Na podwórku był mężczyzna i wskazał nam drogę do Kurii. Drzwi otworzyła nam s. Julicia Zbudniewek. Ucieszyła się widząc mnie, a ja na to: „siostro ja nie jestem sama, jest nas 4”. S. Stanisława poszła zapytać ks. biskupa. Pozwolił zostać. Było już popołudnie. Umyłyśmy się, zjadłyśmy i położyłyśmy się spać. Była msza św. ale łączyłyśmy się tylko duchowo. Wszędzie były łapanki. Pod wieczór poszłyśmy do pociągu. Odprowadziła nas s. Julcia. Jedna z pań miała siostrę w Opocznie. W pociągu kontroler zabrał nam bilety, wiedział, że uciekłyśmy. W naszej obronie stanął pan i pani mówiąc: „co pan robi to zmęczone kobiety”. Dzięki tym ludziom puścił nas. Ci państwo chcieli zapłacić za nas pieniądze. Trochę byłyśmy wystraszone więc wysiadłyśmy przed Opocznem. Stałyśmy na stacji. Na  dalszą podróż nie miałyśmy pieniędzy. Na stację przyszedł ksiądz, podeszłam i poprosiłam go o pieniądze na dalszą podróż. Zapytał ile i dał o co prosiłam. Wiedziałam, że Bóg czuwał i stale posyłał nam dobrych ludzi.

Przed Opocznem stały duże niemieckie wozy i była łapanka. Był już zmierzch gdy dotarłyśmy do siostry jednej z pań. Dała nam jeść ale bała się nas trzymać. Dała nam chleba i wyprowadziła za cmentarz. Był duży śnieg i mróz. Do Studzianny było 20 km. Tę drogę musiałyśmy pokonać nocą. Byłyśmy wszystkie straszliwie zmęczone. Szłyśmy ok. 10 km. Do wsi przy drodze, gdyby słychać było samochody musiałybyśmy uciekać. Pod lasem stały 3 chałupy. Ostatkiem sił doszłyśmy. Nogi były przemarznięte a trepy zdarły się. Z lękiem zastukałyśmy do okna prosząc o ogrzanie. Była godzina policyjna i bardzo było ciemno. Gospodarz kazał wejść. Pod kuchnią były jeszcze węgle. Gospodarz powiedział, że nie ma nocy by ktoś nie prosił o pomoc. Ci ludzie wszystkim pomagali narażając siebie. Odpoczęłyśmy 3 godziny, osuszyłyśmy ubrania i owijaki z nóg. Jedna z nas, starsza już nie miała siły.

Do domu było ok 10 km drogi lasem. Była noc, umówiłyśmy się, że jeśli usłyszymy samochód każda staje pod drzewem. Szłyśmy powoli. Byłam bardzo słaba. Panie prowadziły mnie, co parę kroków stawałyśmy. Szłyśmy całą noc. Nad ranem Niemcy najbardziej kontrolowali. Przed Studzianną była wieś, w której każda z nas miała rodziny, jednak zdecydowałyśmy się iść do domu. Pierwsza dotarła do domu pani, która była chora. Potem w następnej wsi druga, matka kilkorga dzieci. Zostałyśmy tylko z sąsiadką. Bałyśmy się przejść przez Poświętne, szłyśmy za stodołami. Co chwilę omdlewałam. Sąsiadka podtrzymywała mnie. Do domu miałam 200 m, ale ten odcinek wydawał mi się bardzo długi. Szłam 15 minut, nie miałam siły, co kilka kroków odpoczywałam. Było tak blisko a zarazem tak daleko. Przed domem upadłam ale powoli doszłam. Nie potrafię powiedzieć co czułam. Jestem w domu.

Chciałam wejść po cichutku, sama. Otworzyłam jedne drzwi- były otwarte, drugie też. Cicho przeszłam do mieszkania gdzie był warsztat tkacki. Usiadłam na ławce a brat pyta: „Hanka czy to Ty”. Odpowiedziała- Ja. W jednej chwili wszyscy byli przy mnie: dzieci, bratowa, mamusia i brat. Ucieszyliśmy się, płakaliśmy, najbardziej mamusia i brat. Mamusia mówiła mi, że na stole stał obrazek MB. Częstochowskiej. W sobotę tj. w dzień naszej ucieczki obraz był dziwnie oświetlony, Maryja okolona była światłem. Obrazek ten wzięła moja bratowa. Gdy się rozwidniło można było palić ogień. Dali mi pić i bratowa postawiła mi bańki. Posłali mi łóżko i spałam do wieczora. Razem zjedliśmy kolację, było tyle uciechy, wiedziałam, że Marysia by nie wróciła.

Nikomu nie mówili, że wróciłam ale gdy księża dowiedzieli się kazali mi przyjść na plebanię. Poszłam na trzeci dzień. Ksiądz kazał mi wszystko opowiedzieć, wszystkie nasze przeżycia. Powiedział, że to wielki cud. Gdy poszłam do mojej siostry Józi płakała z radości.

I tak myślę, ocalała nie tylko moja siostra ale i 3 inne kobiety. To było trudne i trudno to opisać ale nie czułam lęku, że idę bez wiedzy przełożonych. Miałam niepokój spowiedzi, ciągle coś we mnie było ale tłumaczyłam sobie co pan Jezus mówił w Ewangelii, jakby wół wpadł do studni czy by nie ratować go a tu chodziło o człowieka, o troje ludzi i o miłość do mojej matki.

 

 

 

 

 

 

Galeria prac

Strony parafialne ISP Platforma: ISP 3.21.0
by strony-parafialne.pl
Używamy plików cookies Ta witryna korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności i plików Cookies .
Korzystanie z niniejszej witryny internetowej bez zmiany ustawień jest równoznaczne ze zgodą użytkownika na stosowanie plików Cookies. Zrozumiałem i akceptuję.
39 0.05859899520874